Zielonym piórem pisane

Szykujmy ucztę, syn marnotrawny powrócił

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Ile wart jest Dawidek (jeśli jest zdrowy) przekonaliśmy się w sobotę. Po wejściu Nowaka na boisko, GKS jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął ze swobodą pojawiać się w polu karnym rywala, a ofensywa stała się bardziej „elastyczna” i płynna.

Solą futbolu są bramki i rzecz jasna niczego nowego nie odkryłem. Kibice GKS Bełchatów musieli jednak długi czas obyć się bez tej piłkarskiej esencji, gdyż od ósmego grudnia Brunatni nie potrafili znaleźć sposobu na bramkarza rywali.

To iż znaleźliśmy się w trudnej sytuacji opisano już na wszystkie możliwe sposoby, dlatego też z niepokojem obserwowaliśmy ruchy transferowe i zastanawialiśmy się czy sklecona w taki sposób drużyna jest w stanie powalczyć w Ekstraklasie. Dziś już wiemy, że pomysł na drużynę wydaje się właściwy, a Duma Brunatnej Stolicy od pięciu kolejek zaskakuje fachowców, którzy już pogrzebali ją zanim rozpoczęła się pierwsza rewanżowa kolejka.

GKS rozpoczął rundę zgodnie z „podręcznikiem” czyli budujemy drużynę od tyłu. W efekcie w pięciu spotkaniach nie straciliśmy gola a tacy zawodnicy jak Emiljus Zubas, Maciej Wilusz czy Adrian Basta stali się kluczowymi postaciami w układance Kamila Kieresia.

Wiadomo jednak, że samymi remisami daleko byśmy nie zajechali i trzeba było szukać nowych rozwiązań w ofensywie. Trener Kiereś szukał optimum w „materiale” który miał do dyspozycji, ale żadna opcja nie zdawała egzaminu. Zawodził Bartłomiej Bartosiak dla którego Ekstraklasa to chyba za wysokie progi, chociaż ambicji i zaangażowania młodemu zawodnikowi nie wolno odmówić. Kompletnie zagubił się Łukasz Wroński, który miał być lekiem na całe zło w ofensywie.  Trudno też było oczekiwać, że transfer last minute „Mamy” Traore rozwiąże worek z bramkami. Na szpicy mógł też grać Łukasz Madej, ale ostatni mecz ze Śląskiem pokazał, że byłoby ze szkodą dla drużyny, żeby zabierać tego zawodnika ze skrzydła gdzie radzi sobie bardzo dobrze.

Od pierwszej kolejki kibice podpowiadali, że najlepsze rozwiązanie ciągle jest na liście płac klubu i dla wszystkich byłoby dobrze, żeby spór z Dawidem Nowakiem został zakończony. Ile wart jest Dawidek (jeśli jest zdrowy) przekonaliśmy się w sobotę. Po wejściu Nowaka na boisko, GKS jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął ze swobodą pojawiać się w polu karnym rywala, a ofensywa stała się bardziej „elastyczna” i płynna. Wprawdzie Nowak gola jeszcze nie zdobył, ale ile wykonał pracy, żeby GKS nie tylko strzelił bramkę, ale także wygrał drugi mecz w sezonie widzieli chyba wszyscy.

Dobrze się stało, że negocjacje kontraktowe zakończyły się pomyślnie, bo marnowanie takiego potencjału za takie pieniądze to istne przestępstwo na które trudno było patrzeć.

Jeśli GKS ma mieć jakiekolwiek szanse w walce o utrzymanie to teraz na Dawidka trzeba chuchać i dmuchać i za żadne skarby nie wolno mu pozwolić otwierać samemu lodówki. Rzecz jasna nikt nie oczekuje, że Nowak dołączy do czołówki klasyfikacji strzelców, ale pewne jest, że „zbuntowany” zawodnik dał pozytywny impuls reszcie zespołu i być może sprawił, że niektórzy nabrali pewności siebie co wcale nie było to takie oczywiste w poprzednich spotkaniach.

Syn marnotrawny powrócił, a zatem wyprawmy ucztę…tym razem w Kielcach.