Eks-GieKaeSiacy. Co u nich słychać? Cz. 6

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Bohaterami szóstej odsłony naszego cyklu będą zarówno piłkarze, którym pobyt w GKS Bełchatów otworzył drzwi do lepszych klubów, ale również tacy, dla których gra przy Sportowej 3 była szczytem możliwości, a apogeum ich formy przypadło właśnie w okresie reprezentowania górniczego klubu – wszak po odejściu z Bełchatowa pikowali już tylko w dół. Trzech z nich do dzisiaj gra w Ekstraklasie, trzech w I lidze, a pozostali, hmmm… III, IV, a nawet V liga… szkocka! O kim mowa? Zapraszamy do lektury!

Bartłomiej Chwalibogowski – wychowanek Victorii Jaworzno trafił do Bełchatowa wiosną 2007 r. i dołożył swoją małą cegiełkę do największego sukcesu w historii klubu, wicemistrzostwa Polski. Rozegrał wówczas pięć spotkań w Ekstraklasie oraz cztery w Pucharze Ekstraklasy. Rok później został wypożyczony do Zagłębia Sosnowiec, gdzie miał pomóc w utrzymaniu beniaminka w elicie. Nie udało się i lewonożny pomocnik wrócił na Sportową. W sezonie 2008/09 zaliczył ponad 500 minut, na które złożyło się 11 spotkań ligowych i wraz z drużyną „Brunatnych” otarł się o europejskie puchary, zajmując 5. miejsce w Ekstraklasie.  Sezon 2009/10 rozpoczynał już jednak jako piłkarz Odry Wodzisław, dla której rozegrał 15 meczów, choć niemal całą wiosnę spędził w drużynie Młodej Ekstraklasy. W swoim CV musiał jednak zapisać drugi spadek z Ekstraklasy, ponieważ pomimo heroicznej walki, wodzisławianie spadli do I ligi. Był to ostatni sezon Chwalibogowskiego na poziomie Ekstraklasy. Następne cztery sezony spędził w I-ligowym GKS Katowice, w barwach którego rozegrał łącznie ponad sto spotkań i strzelił trzy bramki. W czerwcu 2014 r. klub nie przedłużył umowy z 31-latkiem i po chwilowym bezrobociu, zawodnik został zgłoszony do rozgrywek… IV ligi przez drużynę Unii Ząbkowice. Grał tam przez 1,5 roku i po rundzie jesiennej 2015 r. ponownie został bez klubu, ponieważ Unia wycofała się z rozgrywek. Kolejny przystanek to IV-ligowy MKS Myszków, w którym występował przez rok. Dwa miesiące temu Chwalibogowski wrócił do macierzystej Victorii Jaworzno, występującej w klasie okręgowej. W miniony weekend drużyna Victorii uległa na wyjeździe Garbarzowi Zembrzyce 0:4.

Cezary Demianiuk – 25-latek został wypożyczony z Piasta Gliwice do GKS-u w ostatnim dniu letniego okienka transferowego 2015 r. Początek miał bardzo udany, bo już w swoim trzecim meczu w brunatnych barwach strzelił gola Arce Gdynia. Jak się później okazało, było to jedyne trafienie Demianiuka w sezonie 2015/16. Łącznie dla GKS-u rozegrał 26 spotkań, ale tylko pięć w pełnym wymiarze czasowym. Po spadku z I ligi był jednym z pierwszych piłkarzy, którzy opuścili Bełchatów. W lipcu 2016 r. wrócił do swojego macierzystego klubu, Pogoni Siedlce, w której gra do dzisiaj. W obecnych rozgrywkach występuje jednak dopiero od trzech tygodni, ponieważ wcześniej zmagał się z kontuzją, więc sztab szkoleniowy Pogoni dopiero 13 października zdecydował się zgłosić go do rozgrywek I ligi. Jak na razie zaliczył trzy wejścia z ławki w meczach z Górnikiem Łęczna, Chojniczanką i ostatnio z Miedzią Legnica.

Marcin Drzymont – ma 36 lat, a wciąż gra w piłkę. Zanim przyszedł do Bełchatowa, występował m.in. w Zagłębiu Sosnowiec, Odrze Wodzisław i Lechu Poznań. Do GKS-u trafił na początku września 2008 r. z Korony Kielce, podpisując z górniczym klubem trzyletni kontrakt. Już w swoim pierwszym ligowym meczu strzelił dla GKS-u bramkę we Wrocławiu, i od tego momentu jeśli tylko pojawiał się w wyjściowym składzie „Brunatnych”, rozgrywał pełne spotkania. Był pewnym punktem defensywy. Niestety w kwietniowym meczu 1/2 finału Pucharu Ekstraklasy z Odrą Wodzisław doznał pęknięcia kości śródstopia i dalszą część sezonu miał z głowy. Kiedy wydawało się, że najgorsze ma już za sobą, koszmar powrócił. W przedsezonowym sparingu z Włókniarzem Zelów, kontuzja się odnowiła i wychowanek Zagłębia Sosnowiec na kolejne miesiące wypadł z gry. Powrócił dopiero w kwietniu 2010 r., zagrał pięć spotkań i powoli zaczął wracać do formy. Ostatni sezon przy S3 w wykonaniu Drzymonta zapamiętamy przede wszystkim ze zwycięskiej bramki, którą dosłownie wcisnął Widzewowi w doliczonym czasie gry. Ależ to była eksplozja radości na trybunach bełchatowskiego stadionu! GKS wygrał wówczas 1:0, a Drzymont przez cały sezon prezentował stabilną formę, grając od pierwszej do ostatniej minuty. 1 lipca 2011 r. doświadczony obrońca pożegnał się jednak z klubem. „Trener Janas powiedział, że chce, abym dalej grał w GKS. Wydawało mi się, że nic nie stanie na przeszkodzie i jeszcze tego samego dnia podpiszę dwuletnią umowę. Jednak prezes Szymczyk poinformował mnie, że klub rezygnuje z moich usług. Mało z tego rozumiem, ale najwyraźniej prezes ma inną wizję drużyny. Chciałem jednak podkreślić, że powodem mojego odejścia nie były wygórowane żądania finansowe” – zakończył były już obrońca GKS-u w rozmowie z prasą. Po kilku miesiącach niebytu na ligowych boiskach, związał się umową z Zawiszą Bydgoszcz, w której występował w rundzie wiosennej 2012 r. Zaliczył dziewięć I-ligowych kolejek i po sezonie prezes Osuch podziękował mu za współpracę. Dwa tygodnie później został piłkarzem III-ligowej Skry Częstochowa, w której trenerem był jego kolega z boiska Jan Woś. W Częstochowie występował przez dwa lata, a od sezonu 2014/15 reprezentuje barwy III-ligowej Soły Oświęcim. Pomimo zaawansowanego – jak na piłkarza – wieku, wciąż prezentuje solidne przygotowanie fizyczne i gra wszystkie spotkania w pełnym wymiarze czasowym. W obecnych rozgrywkach zaliczył 100% występów w zespole biało-czerwonych. W ostatniej kolejce jego drużyna uległa na własnym terenie Spartakusowi Daleszyce, lecz nadal jest liderem IV grupy III ligi.

fot. Paweł Suski/solaoswiecim.pl

Marcin Flis – przez 5,5 roku był w Bełchatowie, ale dopiero wiosną 2013 r. dostał szansę debiutu w pierwszym zespole GKS-u. Był to pojedynek z Zagłębiem Lubin, wygrany przez „Brunatnych” 3:2. Regularnie zaczął występować od sezonu 2013/14, tuż po spadku klubu do I ligi. Zaliczył 17 ligowych potyczek i pomógł ekipie Kamila Kieresia powrócić do Ekstraklasy. Po awansie konkurencja w obronie GKS-u była na tyle silna, że Flis jesienią zagrał zaledwie w jednym meczu od pierwszej do ostatniej minuty. Wiosną grał już więcej, ale my zapamiętamy go przede wszystkim z przestrzelonego rzutu karnego w ostatniej minucie meczu z Ruchem Chorzów, po którym na pytanie naszego redaktora odnośnie tej sytuacji, odpowiedział: „Co się wydarzyło z karnym? Nie strzeliłem…”. Tyle. Po kolejnym spadku z Ekstraklasy, urodzony w Bychawie zawodnik jeszcze przez pół roku reprezentował barwy GKS-u w rozgrywkach I ligi, by w przerwie zimowej podpisać kontrakt z Piastem Gliwice, a zagrać w… GKS Katowice. Pół roczne wypożyczenie do Katowic było zaledwie trzymiesięczną przygodą Flisa z trzykrotnym zdobywcą Pucharu Polski. 25 maja 2016 r. Piast skrócił okres wypożyczenia i obrońca rozpoczął przygotowania do sezonu 2016/17 z ekipą z Gliwic. Udało mu się nawet zadebiutować w meczu II rundy eliminacyjnej LE, ale jak się później okazało, był to jedyny występ Flisa w rundzie jesiennej 2016 r. Wiosną było niewiele lepiej – cztery mecze na siedemnaście możliwych pokazały, że 23-latkowi będzie niezwykle ciężko przebić się do podstawowego składu Piasta. I faktycznie, wicemistrz Polski z 2016 r. nawet nie zgłosił Flisa do kadry pierwszego zespołu na sezon 2017/18. Eks-giekaesiak występuje teraz w IV-ligowych rezerwach. W 12. kolejce IV ligi grupy śląskiej 1, Flis rozegrał całe spotkanie (i otrzymał żółtą kartkę) w Siewierzu, gdzie miejscowa drużyna LKS Przemsza  rozbiła II drużynę Piasta 6:1.

Maciej Łabędzki – debiutował w GKS w premierowym meczu sezonu 2016/17 za kadencji trenera Andrzeja Konwińskiego. Wszedł na ostatnie minuty w wygranym 2:0 meczu z Olimpią Zambrów. Przez całą jesień dostawał końcowe fragmenty spotkań, których łącznie nazbierał 16. Jednakże tylko w dwóch ostatnich meczach 2016 roku, zagrał przynajmniej jedną połowę, dlatego trudno ocenić czy aby nie za wcześnie zrezygnowano z wychowanka klubu, oddając go do III-ligowej Warty Sieradz. W ekipie „Biało-zielonych” występuje od wiosny 2017 r. razem z innymi wychowankami GKS-u: Michałem Sitarzem, Dominikiem Cukiernikiem i Mariuszem Zawodzińskim. W tym sezonie rozegrał jak na razie 12 spotkań i strzelił jednego gola. W sobotę wszedł na boisko na ostatnie trzy minuty w wyjazdowym meczu z ŁKS Łomża, który drużyna Warty wygrała 1:0.

Mateusz i Michał Mak – niezapomniany duet bliźniaków, trafił na Sportową w styczniu 2012 r. GKS wykupił braci z I-ligowego Ruchu Radzionków za 400 tys. złotych. Mateusz zadebiutował już w pierwszym wiosennym spotkaniu z poznańskim Lechem, a w swoim drugim występie zdobył gola z Polonią Warszawa. Michał na swoją szansę musiał poczekać miesiąc dłużej. Generalnie w swoim premierowym sezonie w Ekstraklasie, bliźniacy zbierali dopiero szlify i uczyli się gry na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. A że uczniami byli niezwykle pojętnymi, w następnym sezonie 2012/13 odgrywali już dość znaczące role w GKS. Niestety kontuzja wykluczyła starszego o minutę Mateusza, z niemalże całej rundy jesiennej. Wiosną 2013 r. zawsze już wychodził w pierwszym składzie. Z kolei Michał najczęściej był rezerwowym i wchodził na końcówki meczów. Niestety sezon 2012/13 zakończył się degradacją klubu do I ligi i choć młodzi piłkarze mieli propozycje z innych zespołów, zdecydowali się pomóc drużynie GKS-u w szybkim powrocie do elity. I właśnie w sezonie 2013/14 talent 22-latków eksplodował. Mateusz – 33 występy i 5 goli, Michał – 32 mecze i 15 bramek! Bez tych dwóch piłkarzy „Brunatni” na pewno nie byliby w stanie powrócić po sezonie banicji w I lidze, do grona szesnastu najlepszych drużyn w kraju. Rozgrywki 2014/15 rozpoczęły się dla „Maczków” niezwykle udanie. Obaj wystąpili w trzech pierwszych kolejkach, strzelając po jednej bramce. Wtedy kontuzji kolana doznał Mateusz i jak się później okazało, wyeliminowało go to z gry już do końca sezonu. Michał grał regularnie, ale nie był już tak efektywny, jak z bratem u boku. W 34 meczach do bramki rywali trafił zaledwie dwa razy, co z pewnością miało również przełożenie na fatalną postawę całej bełchatowskiej drużyny wiosną 2015 r. Po roku pobytu w Ekstraklasie GKS ponownie spadł do I ligi, a bliźniacy rozwiązali kontrakty z klubem na zasadzie porozumienia stron. W sumie Mateusz w różnych rozgrywkach rozegrał dla GKS-u 64 mecze, zdobywając 9 goli, a Michał odpowiednio 86 spotkań i strzelił 21 goli. Wtedy drogi braci po raz pierwszy się rozeszły. Michał trafił do gdańskiej Lechii, a Mateusz podpisał umowę z Piastem Gliwice, w którym gra do tej pory. Michał po dobrym początku w Lechii (23 mecze i 6 goli w sezonie 2015/16), zaczął być odstawiany od składu i jesienią 2016 r. poszedł na półroczne wypożyczenie do niemieckiej Arminii Bielefeld. 25-letni zawodnik 2. Bundesligi jednak nie zawojował i po zaledwie jednym występie, wrócił w styczniu br. do Gdańska. Ówczesny trener Lechii, Piotr Nowak również nie dawał mu zbyt wielu okazji do gry w Ekstraklasie, dlatego na początku lipca 2017 r. doszło do kolejnego wypożyczenia – tym razem do Śląska Wrocław. Pod okiem trenera Jana Urbana, Michał znów zaczął grać i gdyby nie uszkodzenie chrząstki stawowej w kolanie, jakiego doznał na początku września, liczba jego występów w Śląsku nie zatrzymałaby się na siedmiu meczach i jednej bramce. Póki co brat Mateusza jest już po operacji, lecz czeka go kilkumiesięczna przerwa w grze.


fot. Łukasz Grochala/źródło: Cyfrasport

A sam Mateusz także po dobrym starcie w Gliwicach (26 występach i siedmiu bramkach w sezonie 2015/16), ponownie doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry na ponad rok. Wrócił na początku obecnych rozgrywek i 4 sierpnia 2017 r. miał nawet okazję rywalizować z bratem w meczu Piast – Śląsk, zakończonym remisem 1:1. Do tej pory skrzydłowy „Piastunek” wystąpił w pięciu meczach Ekstraklasy i strzelił jednego gola. W sobotę wszedł na boisko w 83. minucie domowego pojedynku z Wisłą Płock.


fot. piast-gliwice.eu

Rafał Misztal bramkarz, który pomimo iż w kadrze GKS-u – małymi z przerwami – był przez trzy lata, rozegrał w barwach biało-zielono-czarnych zaledwie trzy mecze w rozgrywkach Pucharu Ekstraklasy. Bardzo często nie łapał się nawet na ławkę rezerwowych, przegrywając rywalizację z Łukaszem Sapelą, Krzysztofem Kozikiem czy Piotrem Lechem. W międzyczasie był wypożyczany do Jagiellonii Białystok, Hetmana Zamość i Widzewa Łódź, ale wszędzie jak już grał, to sporadycznie. W Bełchatowie pożegnano go więc bez żalu i starszy z braci Misztalów (młodszy brat Rafała, Piotr też jest bramkarzem) znalazł się w I-ligowym Dolcanie Ząbki, gdzie wreszcie zaczął bronić regularnie. W podwarszawskim klubie spędził dwa lata i na początku 2012 r. przeniósł się – z krótkim epizodem w KSZO Ostrowiec św. – do II-ligowej Chojniczanki Chojnice, z którą w sezonie 2012/13 wywalczył awans na zaplecze Ekstraklasy. W pierwszym meczu rundy wiosennej 2014 r. wybronił dla „Chojny” remis przy S3, a jego trenerem był wówczas, obecny szkoleniowiec „Brunatnych” Mariusz Pawlak. Po ponad trzyletniej grze w Chojniczance, Misztal zmienił otoczenie i związał się umową z Pogonią Siedlce. Dwukrotnie „zagrał na nosie” GKS-owi Bełchatów, nie dając się pokonać podopiecznym Rafała Ulatowskiego ani razu (jesienią w Bełchatowie 0:0, wiosną w Siedlcach 1:0 dla Pogoni). Sezon 2015/16 był dla Misztala bardzo udany, ponieważ wystąpił we wszystkich 34 spotkaniach i pomógł Pogoni utrzymać się w I lidze, kosztem chociażby GKS-u. W kolejnych rozgrywkach 2016/17 również był etatowym golkiperem biało-niebieskich. Obecne rozgrywki zaczynał jako zmiennik młodego Krystiana Stępniowskiego, ale po kontuzji kolegi w meczu 7. kolejki z Bytovią, wskoczył do składu i broni bramki Pogoni do tej pory. W minioną sobotę nie ustrzegł swojej drużyny przed porażką z Miedzią Legnica 2:3, a jego rywalem vis-à-vis w bramce „Miedzianki” był, znający go dobrze z Bełchatowa, Łukasz Sapela, którego opisywaliśmy w ubiegłym tygodniu.

Leszek Nowosielski – przez 1,5 roku reprezentował barwy naszego klubu. Przyszedł z Ruchu Zdzieszowice w wieku 19 lat. „Dysponuje dobrą techniką, a jego dodatkowym atutem jest mobilność i przegląd pola” – opisywał go na łamach „Dziennika łódzkiego” ówczesny trener GKS, Paweł Janas. Był początek sezonu 2011/12, kiedy Nowosielski zadebiutował w drużynie „Torfiorzy”, dostając osiem minut w wyjazdowym meczu z Polonią Warszawa. Później rada nadzorcza z powodu kiepskich wyników, postanowiła rozwiązać umowę z Janasem, a stanowisko trenera powierzyć dotychczasowemu asystentowi, Kamilowi Kieresiowi. U „nowego” szkoleniowca ofensywny pomocnik dostał szansę w ligowych meczach z Widzewem, Wisłą Kraków i Legią, a po pucharowej porażce z Podbeskidziem, mogliśmy go oglądać jedynie w drużynie Młodej Ekstraklasy. Przez 1,5 roku zaliczył w sumie siedem oficjalnych spotkań w barwach GieKSy i na początku grudnia 2012 r. definitywnie pożegnał się z Bełchatowem. W lutym 2013 r. został zawodnikiem I-ligowej Warty Poznań, a podczas trwania rundy jesiennej 2013/14 były reprezentant młodzieżówki przechodził długą rehabilitację, która pozwoliła mu wrócić do treningów dopiero po nowym roku. Był już wtedy piłkarzem MKS-u Kluczbork, ale jego przygoda w II lidze zakończyła się na 11 występach i jednej bramce. Po nieudanej więc przygodzie w polskich klubach, wyemigrował do Szkocji i od trzech lat biega po boiskach IV i V ligi kraju słynącego w świecie z dud, kiltu i whisky. Najpierw występował w Montrose FC, a od początku 2015 r. reprezentuje barwy klubu Turriff United, występującego na piątym poziomie rozgrywkowym w Szkocji. W ostatnią sobotę klub Polaka przegrał u siebie z Fraserburghiem 0:1, a Nowosielskiego zabrakło w kadrze meczowej.

Arkadiusz Piech – przy tym nazwisku możemy postawić gwiazdkę jako znak jakości. Gdy przychodził do GKS-u na zasadzie wypożyczenia z Legii, miał za sobą kiepski okres w drużynie mistrzów Polski. W Bełchatowie zdecydowanie odżył, pomimo iż ekipa „Brunatnych” była wówczas najsłabsza w Ekstraklasie. 11 goli w 15-tu meczach rundy wiosennej 2015 r. pozwoliło Arkowi odbudować się piłkarsko, a cztery bramki strzelone w meczu z Ruchem na długo pozostaną w pamięci kibiców z Bełchatowa. Po sezonie 2014/15 GKS spadł z ligi, a Piech wrócił do Legii. W Warszawie jednak znów nie mógł się odnaleźć, więc w styczniu 2016 r. został wypożyczony do cypryjskiego AEL Limassol. Klimat śródziemnomorski na tyle dobrze Arkowi służył, że czterokrotny reprezentant Polski wykręcił podobny wynik jak w Bełchatowie: 9 goli w 13 spotkaniach! Taka skuteczność nie umknęła uwadze szefom trzeciej siły cypryjskiej ekstraklasy, Apóllonu Limassol, do którego Piech przeniósł się po zakończeniu sezonu 2015/16. W nowym zespole był przez rok, wydatnie przyczyniając się do zdobycia przez Apóllon krajowego pucharu i superpucharu. W 26 meczach sezonu 2016/17 zdobył dziewięć bramek. W czerwcu br. 32-letni napastnik zatęsknił za Polską i związał się dwuletnim kontraktem ze Śląskiem Wrocław. W ekipie prowadzonej przez Jana Urbana występuje regularnie, a w ostatniej kolejce zdobył nawet gola w wygranym meczu z Pogonią Szczecin (3:0).


fot. Krystyna Pączkowska/slaskwroclaw.pl

Tomasz Wróbel – jest bez wątpienia piłkarzem, którego nazwisko nierozerwalnie kojarzy się z naszym klubem. Inteligentny, błyskotliwy i dowcipny człowiek. Mimo stosunkowo niewielkiego wzrostu, zawsze imponował szybkością i techniką. Na Sportową 3 trafił z Górnika Polkowice wiosną 2005 roku. Trener Orest Lenczyk właściwie od razu zauważył jego nieprzeciętny talent do operowania piłką i wystawiał go w podstawowym składzie. Wiele można pisać na temat jego sześcioletniej przygody z GKS Bełchatów, ale potrzeba by na to oddzielnego artykuły, a i to mogłoby się okazać niewystarczające, ponieważ piłkarska historia Wróbla to doskonały temat nawet na książkę. Z GKS zdobył wicemistrzostwo Polski w 2007 r. i przez te wszystkie lata uzbierał ponad 200 meczów z herbem GKS-u na piersi. Strzelił 21 goli, a ten zdobyty w wyjazdowym spotkaniu z Wisłą Płock w sezonie 2006/07, do dziś pozostaje jedną z najpiękniejszych bramek zdobytych przez bełchatowskiego zawodnika w historii. Kulisy jego rozstania z górniczym klubem kładą cień na cały okres pobytu Tomka w Bełchatowie. Po rundzie jesiennej 2012/13 został przesunięty do rezerw w nie do końca jasnych okolicznościach, a po spadku klubu z Ekstraklasy, pożegnano go w Bełchatowie bez żalu. Wówczas wydawało się, że tak dobry zawodnik, bez problemu znajdzie zatrudnienie w którymś z zespołów Ekstraklasy. Tymczasem „Wróbelek” zdecydował się na biedny GKS Katowice, argumentując to chęcią powrotu w rodzinne strony. Przez cały sezon 2013/14 był wyróżniającym się zawodnikiem drużyny ze stolicy województwa śląskiego, notując 29 występów i zdobywając 6 bramek. Mimo to, w następnym sezonie zdecydował się zejść o klasę niżej, wracając do macierzystego Rozwoju Katowice. Po sezonie 2014/15 ponownie wrócił na zaplecze Ekstraklasy, robiąc awans z Rozwojem. I tu chichot losu spowodował, że drogi Wróbla z GKS Bełchatów ponownie się skrzyżowały, wszakże oba podmioty rywalizowały ze sobą w I lidze. Happy endu jednak nie było, ponieważ oba kluby zostały zdegradowane do II ligi, ale Wróbel poniekąd odgryzł się na swoim byłym pracodawcy, za sposób w jaki się z nim pożegnano, pieczętując spadek „Brunatnych” w przedostatniej kolejce sezonu (bramka i asysta dla Rozwoju w wygranym 2:1 spotkaniu z GKS). Kolejne rozgrywki 35-latek rozpoczynał ponownie w barwach Rozwoju na boiskach II ligi, a kończył jako piłkarz świeżo upieczonego beniaminka I ligi Rakowa Częstochowa. Pod Jasną Górę przeniósł się w przerwie zimowej i pomimo iż wielu skazywało go na piłkarską emeryturę, doświadczony skrzydłowy wciąż nie odstaje od młodszych kolegów. W sezonie 2017/18 rozegrał do tej pory pięć meczów i zdobył bramkę w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. W ostatniej kolejce nie wystąpił z powodu urazu.