WYWIAD GKS.NET.PL

Marcin Garuch: Historię trzeba pamiętać, ale nie należy nią żyć

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

– Nie ma się co obawiać ciężkiej pracy. Zaciskamy zęby, ufamy trenerom (…) tego „paliwa” musi wystarczyć do ostatniej kolejki – powiedział w rozmowie z GKS.net.pl najniższy zawodowy piłkarz w Polsce, a od tego sezonu zawodnik „Brunatnych”, Marcin Garuch. Opowiedział nam m.in. o swoim pobycie w Czarnogórze, pierwszej współpracy z trenerem Mariuszem Pawlakiem, grze w Miedzi Legnica razem z Aleksandrem Ptakiem i Łukaszem Gargułą. Zachęcamy do przeczytania obszernego wywiadu z „Garym”.

Damian Agatowski (GKS.net.pl): „Jeśli trafi się ciekawa oferta z Polski, mocno ją rozważę” – mówiłeś na łamach katowickiego „Sportu” w marcu ubiegłego roku. GKS zaproponował Ci korzystniejsze warunki niż FK Grbalj, w którym wówczas występowałeś?

Marcin Garuch (pomocnik GKS Bełchatów): W Czarnogórze skończył mi się kontrakt i wspólnie z żoną postanowiliśmy, że rok przygody z trochę egzotycznym krajem nam wystarczy. Z poziomem sportowym raczej bym sobie poradził, znalazłbym nowy klub, ale Czarnogórcy podchodzą z dystansem do spraw organizacyjnych, np. wizy, i nie wszystko da się tam łatwo załatwić. Nie mogłem dalej narażać rodziny i jako piłkarz pewnych rzeczy wymagam, zarówno sportowych, jak i organizacyjnych, dlatego wspólnie z małżonką podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Propozycja z GKS-u Bełchatów była najkonkretniejsza. Trener kontaktował się ze mną już w końcówce poprzedniego sezonu, gdy byłem jeszcze w Czarnogórze i przedstawiał sytuację klubu. Nie ukrywam, że obserwowałem grę GKS-u jeszcze za czasów Ekstraklasy i kibicowałem tej drużynie, bo historia pokazuje, że było kilka ciekawych sezonów, a i gra dla oka była miła. Jestem już w takim wieku piłkarskim, w którym patrzę na oferty pod nieco innym kątem: ważna jest dla mnie infrastruktura, ośrodki treningowe, bo nie mam już 16 lat, kiedy to trenowało się byle gdzie i byle czym. To bardzo ważny aspekt dla mnie i z pewnością skusił on mnie do przyjęcia propozycji z Bełchatowa.

Bartłomiej Majchrzak (GKS.net.pl): Nie było propozycji powrotu do macierzystej Miedzi?

Spekulacje były. Media widziały mnie na ostatnim meczu Miedzi z Sandecją Nowy Sącz i pojawiały się pytania, czy wracam? Grałem wiele lat w Miedzi i z pewnością chciałbym jeszcze tam wrócić i zagrać dla tej drużyny. Decyzje jednak były inne, żadnego zapytania nie było, a na siłę nie ma co się pchać, dlatego wolałem ofertę klubu, który mnie chciał, i gwarantował dalszy rozwój piłkarski.

D.A.: Właściwie przez całą swoją dotychczasową karierę występowałeś głównie na boiskach I ligi i czarnogórskiej ekstraklasy – o czym za chwilę porozmawiamy. Czy przeskok, a właściwie spadek do niższej klasy rozgrywkowej nie był dla Ciebie pewnego rodzaju szokiem?

Wiadomo, Ekstraklasa i I liga mają bardzo ciekawą otoczkę. Myślę jednak, że teraz poziom drugoligowy się podniósł – tym bardziej, że II liga jest centralna. Czy szok? Wizja tego, że szybko możemy wrócić do I ligi z pewnością skłoniła mnie do podpisania kontraktu z GKS. Pamiętam czasy gry w II lidze – grałem w Miedzi Legnica czy Chojniczance Chojnice –  i z obiema ekipami awansowaliśmy, więc mam nadzieję, że do trzech razy sztuka i z GKS też mi się to uda.

B.M.: W 2. lidze nie ma ani telewizyjnej otoczki, pięknych stadionów, wielu kibiców na trybunach – nie brakuje ci tego. Jak się w tym odnajdujesz?

Każda liga rządzi się własnymi prawami, ale uważam, że w Bełchatowie – jak na poziom drugoligowy – absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Jeżdżąc na spotkania wyjazdowe spotykamy się z sytuacją, że na mecz przychodzi np. garstka kibiców. Na naszym stadionie wygląda to już lepiej, ponieważ jest stała grupa kibiców, która przychodzi na każdy mecz. Kibice w Bełchatowie są zorganizowani i głośni, więc dużo łatwiej i przyjemniej się gra na własnym stadionie.

D.A.: Byłeś kiedyś na testach w Zagłębiu Lubin, więc pojawiła się szansa debiutu w Ekstraklasie. Co stanęło na przeszkodzie, że do podpisania umowy z „Miedziowymi” ostatecznie nie doszło?

Nie wiem. Długo byłem na tych testach – najpierw tydzień w Lubinie. To był okres, gdy zespół nie grał żadnych sparingów i po tym tygodniu przyszedł do mnie trener Jan Urban mówiąc, że moja gra wygląda nieźle i poprosił, bym pojechał jeszcze na obóz do Grodziska, bo chciał mnie zobaczyć jeszcze w meczu kontrolnym. Klub wyraził zgodzę i spędziłem dwa tygodnie na obozie razem z zespołem. Trener oceniał moją grę w sparingach bardzo pozytywnie, ale na finiszu wyszło tak, że wróciłem do Miedzi. Po kilku latach spotkałem się w Miedzi z ówczesnymi zawodnikami Zagłębia, którzy dziwili się, czemu tam nie zostałem. Może wpłynęły na to bardziej kwestie finansowe niż personalne. Może „Miedzianka” zażądała zbyt dużych pieniędzy od Zagłębia? Nie wiem. Z pewnością była to dla mnie ogromna życiowa szansa, szkoda że się nie udało. Ale jak to mówię: Historię trzeba pamiętać, ale nie należy nią żyć. Trzeba patrzeć przed siebie i mam nadzieję, że jeszcze wszystko przede mną.

B.M.: Wróćmy może do twojego pobytu w Czarnogórze? Byłeś jedynym zawodnikiem z tej części Europy w drużynie FK Grbalj. Jak wspominasz tam swój pobyt?

Bardzo pozytywnie. Całkiem nowe doświadczenie. Trzeba podkreślić, że w Czarnogórze dominuje całkiem inny futbol – i mentalnie i fizycznie. Tak jak wspominałeś, byłem tam jedynym przedstawicielem tej części Europy. Ale koledzy z zespołu bardzo ciepło mnie przyjęli, bardzo szybko nauczyłem się języka, co ich zadziwiło i z dnia na dzień dogadywaliśmy się coraz lepiej. Kontakt z trenerem mam do tej pory, więc na pewno zawsze będę mile wspominał tę przygodę.

D.A.: Czarnogórcy, Serbowie czy Bośniacy mają większy temperament od Polaków?

Ja tego nie doświadczyłem. Na boisku, oczywiście, zdarzały się sytuacje, gdy walka była ostra i nerwy puszczały, ale tak jest wszędzie. W życiu codziennym zarówno koledzy z zespołu, czy nawet mieszkańcy miasta, służyli na każdym kroku pomocą i byli bardzo gościnni, czym mnie ujęli. To bardzo otwarci i kontaktowi ludzie. Pobyt w Czarnogórze nauczył mnie otwartości do innych.

D.A.: Byłeś tam w trakcie eliminacji mistrzostw świata. Miejscowi kibice czy koledzy z klubu nie podpytywali Cię jak pokonać naszą reprezentację?

Raczej byli świadomi naszej siły jako reprezentacji ze względu na mistrzostwa Europy, które wcześniej się odbyły i te mecze oglądaliśmy praktycznie razem z chłopakami. Wiadomo, jakieś pogawędki były – bardziej na temat wyniku. Koledzy chcieli mnie wyciągnąć na mecz, ale ja ze względu na małą córeczkę, nie chciałem się nigdzie ruszać. Chociaż odwiedziłem ekipę Polsat Sport i udzieliłem paru wywiadów. Na pewno to było coś fajnego i wygraliśmy mecz na naprawdę ciężkim terenie, bo wbrew pozorom jest tam dużo dobrych piłkarzy – wyszkolonych technicznie. Czarnogóra to młody kraj, który ma przed sobą perspektywę rozwoju.

B.M.: Jak wygląda kwestia kibiców? Często słyszymy, że bałkańscy kibice robią „piekło” na trybunach.

To było właśnie najczęściej zadawane pytanie, gdy udzielałem wywiadów: Jak kibice? Dziennikarze pamiętali wcześniejsze mecze w Czarnogórze – awantury, wyrywane krzesełka itp. Akurat przy okazji tego meczu był spokój, a ja nie spotkałem się podczas meczów z jakimiś impulsywnymi reakcjami z ich strony. Ale temperament mają. Trzeba podkreślić, że są na dobre i na złe ze swoją reprezentacją i każdy czuje się jej częścią, nawet jako kibic.

D.A.: Samo życie w Czarnogórze, pomijając kwestie zawodowe – w Twoim wypadku piłkarskie – to całoroczne wakacje?

Określiłbym to bardziej, przyjemne z pożytecznym. Mieszkałem nad samym morzem, bo akurat tam zlokalizowany był mój klub, FK Grbalj. Czarnogóra to mały, ale przepiękny kraj. W okresie wakacyjnym jest mnóstwo ludzi – również Polaków, którzy przyjeżdżają tam na wakacje. Pusto jest od początku września do końca listopada, choć nadal jest ciepło. Plaże czyste i puste, woda również. Śmialiśmy się z żoną, że mamy prywatną plażę. Na pewno było to fajne doświadczenie, a córka która ma teraz 1,5 roku, dopiero teraz poznaje prawdziwą zimę, bo gdy w czasie mojej gry w FK Grbalj byliśmy w okresie świąteczno-noworocznym w Polsce, to akurat zimy nie było. Wróciliśmy tam i również zimy nie zastaliśmy (śmiech). Tam jest bardziej deszczowo niż zimno.

D.A.: Czego nauczyłeś się przez ten rok pobytu na Półwyspie Bałkańskim?

Przede wszystkim nauczyłem się języka. To znacznie poszerza horyzonty i ułatwia życie. Spokojnie dogadywałem się z miejscowymi. Spotkałem tam bardzo dużo ciekawych ludzi. Czarnogórcy naprawdę mają potencjał. Na obozie przygotowawczym spotkałem nawet piłkarzy, którzy kiedyś grali w Polsce, m.in. Vuka Sotirovicia (m.in. Śląsk Wrocław i Jagiellonia Białystok – przyp. red.) czy Željko Đokićia, który grał w Ruchu Chorzów. Fajne przeżycie.  Ich podejście do treningu było podobne do Brazylijskich piłkarzy. Przy okazji meczu Czarnogóra – Polska usłyszałem w telewizji, że piłkarze z Bałkanów to tacy Brazylijczycy z Europy, że mają we krwi ten boiskowy luz i to rzeczywiście było widać.

D.A.: Twój klub – FK Grbalj dotarł do finału Pucharu Czarnogóry. Jak wspominasz tę przygodę?

Bardzo dobrze. Niestety w samym finale wystąpić nie mogłem z powodu kontuzji, czego trochę żałuję. Mecz na Stadionie Narodowym, co prawda przegraliśmy (0:1 z FK Sutjeska Niksic), ale ta pucharowa przygoda była bardzo ciekawa i godna zapamiętania.

D.A.: Trwa okres przygotowawczy do rundy wiosennej. W naszych realiach to najczęściej treningi na sztucznych boiskach bądź na hali. Co bogatsze kluby wyjeżdżają na zagraniczne zgrupowania, np. do Turcji. A jak to wyglądało w Czarnogórze?

Latem mieliśmy obóz w górach w Serbii. Praktycznie większość miejscowych klubów tam jeździ ze względu na upały panujące w Czarnogórze – nawet do 40 stopni! A w górach, wiadomo, chłodniej. Przeszliśmy tam dwutygodniowy obóz. Zimą natomiast nie było obozu, ponieważ nie było sensu jechać w góry – gdzie leżał śnieg, u nas było cieplej – około 10 stopni, więc w okresie zimowym zespoły przyjeżdżały nad morze. Sztuczna murawa była, więc nie było potrzeby ruszania się z własnych obiektów. A sam okres nie był też długi, ligę zaczynaliśmy pod koniec lutego.

B.M.: 8 stycznia GKS rozpoczął zimowe przygotowania. W przerwie świątecznej odciąłeś się całkowicie od piłki,  czy mimo wszystko nie było to możliwe?

Dostaliśmy polecenie od sztabu szkoleniowego, żeby całkowicie się odciąć. I powiem, że jestem z siebie zadowolony, bo w 95% udało mi się to zrealizować. Jakaś styczność z piłką oczywiście była – czy to w Internecie czy w telewizji. Ale wiesz jak to jest, wraca się do domu, niby ma się cztery tygodnie czasu dla siebie, ale jak przyjeżdża się raz na pół roku, „kilka” spraw trzeba pozałatwiać. Do tego okres świąteczny, Nowy Rok, rozpiski treningowe od trenerów i urlop mija. Pierwsze dwa tygodnie to był kompletny reset organizmu – zero piłki, zero myślenia o futbolu. Tylko rodzina i spokój. To też jest ważne. Niektórzy mówią nawet, że odpoczynek jest ważniejszy od treningu.

D.A.: Za Wami pierwsza gra wewnętrzna, w której nawet strzeliłeś bramkę. Przed Wami osiem meczów kontrolnych, najbliższy w sobotę z MKS Kluczbork. Myślisz, że będziecie ćwiczyć nowe ustawienia taktyczne, np. grę dwoma napastnikami, czy raczej utrwalać znane już z jesieni schematy gry?

Na pewno będziemy udoskonalać to, co nie do końca funkcjonowało jesienią. Trzeba jednak podkreślić, że latem drużyna przeszła rewolucję i potrzebowała czasu by się zgrać. Wiem, że to jest takie oklepane mówić, że potrzeba czasu, ale w niektórych przypadkach tak naprawdę jest. Przeanalizowaliśmy naszą grę i wyciągnęliśmy wnioski – co ulepszyć, co nowego wprowadzić do naszej gry itd. Uważam jednak, że nie warto teraz o tym mówić. Przepracujemy okres przygotowawczy, rozegramy mecze kontrolne i mam nadzieję, że zaskoczymy przeciwników na wiosnę.

B.M.: Według ciebie, na jaką pozycję GKS najbardziej potrzebuje wzmocnień?

Wszyscy ludzie związani z naszym klubem widzieli zapewne braki w defensywie, spowodowane m.in. kontuzjami czy kartkami. Nie wiem, czy zagraliśmy chociaż dwa mecze z rzędu jednakowo zestawioną linią obrony? Przez ciągłe roszady w defensywie, popełnialiśmy czasami proste błędy i traciliśmy dużo bramek. Oczywiście broni cały zespół i to nie jest wina tylko obrony, ale stara piłkarska maksyma mówi, że zespół buduje się od tyłu. I coś w tym jest! Na pewno klub uczynił pewne kroki by wzmocnić linię obrony, co można zaobserwować już od pierwszego treningu. Na testach pojawili się nowi zawodnicy, i miejmy nadzieję, że będą na tyle wartościowymi wzmocnieniami, iż podniosą jakość gry w defensywie. Na tym nam w szczególności zależy.

D.A.: Czy wśród tych testowanych piłkarzy, którzy pojawili się teraz w klubie, któryś szczególnie zwrócił Twoją uwagę; czymś się wyróżnił?

Jak na razie jesteśmy na początku okresu przygotowawczego. Pierwszy tydzień był typowo wprowadzający w zajęcia. Przyszło na testy kilku młodych chłopaków, ale trudno jest ich oceniać, będąc raptem kilka razy na treningu. Na pewno trener ma swoje kryteria, którymi będzie się kierował i wydaje mi się, że jeżeli któryś z nich będzie solidnie trenował i będzie pewny tego co robi, trener na pewno zostawi go w drużynie. A czy któryś zwrócił moją uwagę? Szczerze? Czekam na pierwszy mecz kontrolny z Kluczborkiem i wtedy zobaczymy, ile nowi gracze potrafią. Bo nawet najlepsza gierka wewnętrzna nigdy nie zastąpi meczu z przeciwnikiem i nie da możliwości zaprezentowania w pełni swojego piłkarskiego potencjału. Ja im życzę, aby zaprezentowali się jak najlepiej i w przyszłości – jeśli zostaną w GKS – pomogli nam na boisku, w walce o ligowe punkty.

B.M.: Po pierwszych zajęciach w tym roku, trener Pawlak powiedział, że największe obciążenia dla zespołu przewidziane są na przełomie stycznia i lutego. Nie obawiasz się, że po tak intensywnej dawce ćwiczeń, zabraknie wam świeżości w pierwszych meczach o punkty?

Nie mam takich obaw. Sztab szkoleniowy z pewnością dobrze przemyślał, jak mamy pracować zimą. Trenerzy mają doświadczenie i wiedzą, ile obciążeń jesteśmy w stanie przyjąć. W kwestii motoryki jesteśmy na bieżąco monitorowani. Na pewno trzeba ten okres przygotowawczy solidnie przepracować i ten tydzień już to pokazuje, że wchodzimy na wyższe obroty. Od poniedziałku zaczęliśmy mikrocykl treningowy, który składa się z dziesięciu jednostek, zakończonych sparingiem, także dosyć solidnie. Następny tydzień będzie wyglądał podobnie. Wszyscy jesteśmy na to przygotowani. Najważniejsze by przepracować ten okres sumiennie i bez kontuzji, bo później przyjdzie rywalizacja w lidze i każdy z nas chciałby wówczas trafić z formą. Nie możemy jednak zapominać, że rozgrywki trwają do czerwca i tego „paliwa” musi wystarczyć do ostatniej kolejki. Nie ma się więc co obawiać ciężkiej pracy. Zaciskamy zęby, ufamy trenerom i na pewno wszystko będzie dobrze.

D.A.: Z Mariuszem Pawlakiem spotkałeś się już w Chojnicach, podczas twojej gry w Chojniczance. Czy od tego czasu metody pracy trenera jakoś diametralnie się zmieniły?

Akurat z trenerem Pawlakiem miałem okazję pracować w Chojnicach właściwie na starcie jego pracy szkoleniowej, zaraz po tym, jak skończył grać. Przez ten czas jego warsztat pracy zdecydowanie się rozwinął. Bardzo profesjonalnie podchodzi do każdego treningu i każde zajęcia prowadzone są „z głową”. Pozostaje więc jedynie kwestia odpowiedniej komunikacji, wzajemnego zaufania i w tym upatrujemy recepty na sukces. Każdy z nas ma jakiś potencjał i wierzę, że trener Pawlak wie, jak go z nas wydobyć.

D.A.: A nie miałeś jesienią takiego wrażenia, że po tej serii siedmiu spotkań bez zwycięstwa, trener przestawał wierzyć w to co robi, skoro drużyna systematycznie traciła punkty?

Wydaje mi się, że trener cały czas wierzył w nas, wierzył w sens swojej pracy i pomimo słabszego okresu, wciąż był przekonany, że nasz wspólny wysiłek może przynieść efekt. Na pewno każdy kolejny mecz, w którym przełamanie nie przychodziło nie działał ani na korzyść trenera, ani na korzyść drużyny. W sporcie wiele zależy od psychiki zawodnika czy szkoleniowca. Jednak seria meczów bez zwycięstwa działa bardzo negatywnie na każdego zawodnika, a czasem bywa tak, że im bardziej chcesz się przełamać, tym gorzej ci pewne rzeczy wychodzą. Po zwycięstwie z Kluczborkiem przyszło małe przełamanie, ponieważ zwyciężyliśmy w kolejnych trzech meczach u siebie. Żałujemy tylko, że z wyjazdów tak często wracaliśmy na tarczy. Ciągle jednak wierzę, że jeszcze nic straconego i cel, jaki sobie założyliśmy przed sezonem, uda się zrealizować. Czasami może lepiej zaatakować z trzeciego frontu i gonić przeciwnika, niż uciekać, oglądając się wciąż za siebie.

D.A.: Przykładem może być choćby Górnik Zabrze z poprzedniego sezonu…

Dokładnie. Najważniejsza jest seria punktowa. Jeżeli nie jesteś w stanie każdego meczu wygrać, to przynajmniej zremisuj, bo to może być właśnie ten punkt, którego na finiszu może ci zabraknąć. Wygrywajmy u siebie, z wyjazdów przywoźmy jakieś zdobycze punktowe i będzie dobrze. Pamiętam, że grając w Chojniczance po rundzie jesiennej byliśmy niżej w tabeli od Bytovii, a jednak na koniec sezonu to my wraz z trenerem Pawlakiem cieszyliśmy się z awansu do I ligi. Wierzę więc, że w Bełchatowie będzie podobnie. Piłka jest przewrotna i to co los zabrał nam jesienią, wiosną może oddać.

B.M.: Jesienią wystąpiłeś w 17 meczach ligowych, w których obejrzałeś 7 żółtych i jedną czerwoną kartkę. Niski wzrost nadrabiasz walecznością?

Zacznę może od tego, że część tych kartek było pokłosiem występów na całkiem nowej dla mnie pozycji – bocznego obrońcy. Największe pretensje mam do siebie za dwie żółte kartki, które obejrzałem w Jastrzębiu. Były one naprawdę niepotrzebne, bo poniekąd wynikały z frustracji i bezsilności, ponieważ w tamtym spotkaniu byliśmy zdecydowanie słabsi od przeciwnika. Nawet po meczu sędzia podszedł do mnie i powiedział: „Marcin, sorry, ale za takie zagrania musiałem cię usunąć z boiska”. I w ogóle nie miałem do niego pretensji. Należały się. Jeżeli bym czuł, że arbiter ukarał mnie nieco na wyrost, na pewno bym się zdenerwował, ale skoro jakimś faulem zasłużyłem na karę indywidualną, to dlaczego mam udawać i oszukiwać sędziego, że zagrałem czysto? Mogę mieć pretensje jedynie do siebie, bo niepotrzebnie osłabiłem zespół, a dodatkowo w następnym meczu musiałem pauzować. Najważniejsze jednak, że nie zostałem ukarany ósmą żółtą kartką, bo to by oznaczało absencje w pierwszym wiosennym meczu. A nie ma nic gorszego dla piłkarza, nie zagrać z powodu kartek – po ponad dwóch miesiącach przygotowań – w pierwszym meczu. Wszyscy równo walczą o miejsce w składzie, a ktoś kto pauzuje, w ogóle nie jest brany pod uwagę przy ustalaniu składu na pierwszy mecz. Potencjalnie więc, taki zawodnik ma o tydzień dłuższy okres przygotowawczy od kolegów. Cieszę się zatem, że nie dostałem tej ósmej żółtej kartki i życzę sobie, abym wiosną nie otrzymał już żadnej.

D.A.: Jesteś nominalnym pomocnikiem. Zdarzało się jednak, że trener Pawlak wystawiał Cię na boku obrony. Stanowiło to dla Ciebie jakiś problem?

To, że grywałem na obronie wynikało z kontuzji jakiej tuż przed startem sezonu doznał Kamil Szubertowski. Była to nowa sytuacja nie tylko dla mnie, ale również dla zespołu, ponieważ Kamil cały okres przygotowawczy był ustawiany na boku, ja w pomocy i nagle wypada tak ważne ogniwo zespołu, i trener nie ma wyjścia, musi ratować się innym ustawieniem. Trener Pawlak jednak wiedział, że bez względu na przydzieloną mi pozycję, dam z siebie 100%. Oczywiście potrzebowałem chwili, by pewnych zachowań typowych dla bocznego obrońcy się nauczyć, ale mam nadzieję, że z trybun nie wyglądało to najgorzej. Wcześniej grając w Miedzi, kilkukrotnie wystawiany byłem na prawej obronie. Tutaj z konieczności grałem na lewej. Trener wie, że potrafię grać zarówno prawą, jak i lewą nogą, także nie sprawiało mi to problemów. Wiadomo, że gdybym grał na lewej obronie przez kilka sezonów, miałbym większe doświadczenie i w pewnych sytuacjach inaczej bym się zachował. Człowiek uczy się więc przez całe życie, a ja gotów jestem zagrać tam, gdzie akurat trener będzie mnie widział.

B.M.: Wolisz być zatem piłkarzem uniwersalnym i pewną alternatywą w razie kontuzji lub kartek nominalnego – dajmy na to – obrońcy, czy raczej mieć realny wpływ na rozegranie piłki i występować w pomocy?

Przede wszystkim lubię być „pod grą”, mieć wpływ na rozegranie. Dlatego najlepiej mi się gra w środku pola, bo tu masz zadania zarówno defensywne – przerywając na przykład kontratak przeciwnika, oraz ofensywne, kreując grę i zagrywając piłki do napastników. Wydaje mi się, że tam jest moje miejsce. Jednak jeszcze raz podkreślę, najważniejsza jest gra, więc to od trenera zależy, w jakiej strefie boiska będę się poruszał. Latem byłem próbowany na kilku pozycjach, więc myślę, że i w tym okresie przygotowawczym będzie podobnie. Każda pozycja na boisku, to określona praca do wykonania.

B.M.: W kilku meczach zastępowałeś Patryka Rachwała w roli kapitana. Czyja to była decyzja: trenera czy całej drużyny?

Od pierwszych gier wewnętrznych byliśmy z Patrykiem w przeciwnych zespołach i jakoś to naturalnie wyszło, że on był kapitanem jednej drużyny, a ja drugiej. Już w pierwszym meczu Pucharu Polski, Patryk zszedł z boiska z powodu kontuzji i ta opaska jakoś automatycznie wylądowała u mnie. Sam nie wiedziałem, jak mam się zachować, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że w drużynie jest grupa zawodników, która występuje w klubie od lat. Trener jednak podjął taką decyzję, że w razie nieobecności Patryka, będę go zastępował, więc oczywiście się zgodziłem i parę razy grałem jako kapitan GKS-u.

Marcin Garuch po zwycięskim meczu z MKS Kluczbork [WIDEO]

 

 

 

 

 

 

 

D.

D.A.: A z którym piłkarzem GKS-u masz najlepszy kontakt? Czy przed przejściem do Bełchatowa miałeś okazję współpracować z którymś z obecnych zawodników „Brunatnych”?

Gdy byłem na testach w Zagłębiu Lubin, Patryk był piłkarzem „Miedziowych”. Wtedy się poznaliśmy. Z większością chłopaków spotykałem się później na ligowych boiskach, grając oczywiście w przeciwnych drużynach. Z tych zawodników, którzy przed sezonem przyszli do Bełchatowa wraz ze mną (m.in. Robert Chwastek, Piotr Giel, Łukasz Pietroń, Michał Ciarkowski), również znaliśmy się ze sparingów, czy meczów o punkty. I chyba właśnie z ww. mam najlepszy kontakt. Dogadujemy się lepiej niż dobrze i to jest fajne. Jest też parę osób w podobnym wieku, na podobnym etapie życiowym – żona, dzieci, rodzina – i to jest miłe, że mamy podobne tematy, niekoniecznie związane z naszą pracą. Fajnie jest się spotkać całymi rodzinami, porozmawiać, wspólnie spędzić czas. Naszym żoną jest raźniej, nam jest łatwiej, więc wszyscy na tym zyskujemy. Mam porównanie, ponieważ grając w Czarnogórze, byłem jednym z bardziej doświadczonych piłkarzy wśród młodych chłopaków, którzy mieli zupełnie inne problemy, niż np. choroba dziecka; do tego byłem obcokrajowcem, więc tych znajomych nie było zbyt wielu. Teraz jest zupełnie inaczej. Dobrze jest wyjść na spacer ze znajomymi, z dziećmi, a miasto Bełchatów sprzyja rodzinom z małymi dziećmi, jest sporo zieleni, dużo placów zabaw, więc czego chcieć więcej?

D.A.: Obserwując wasz inauguracyjny trening na hali, podczas gierki zauważyłem, że byłeś w grupie właśnie m.in. z Patrykiem Rachwałem, Piotrem Gielem czy Łukaszem Pietroniem. Automatycznie się dobraliście czy zdecydował o tym przypadek?

Przed każdym treningiem mamy pewnego rodzaju grę w kilkuosobowych grupach i ta nasza grupa zawsze oscyluje wśród tych samych twarzy. Dlatego pierwszy trening w nowym roku postanowiliśmy rozpocząć w tym samym składzie. Trochę dla śmiechu, trochę dla zabawy, a przy okazji dla dobrej atmosfery. To też uznaję za duży plus, że potrafimy ze sobą współpracować nie tylko na boisku. Uważam, że może to zaprocentować w przyszłości.

B.M.: Zawodnicy, o których wspomniałeś ze względu na swoje piłkarskie doświadczenie mają zapewne jakiś pogłos w szatni. A jak to wygląda w przypadku tych najmłodszych zawodników, takich jak Przemek Zdybowicz czy Marcin Ryszka? Hierarchia w drużynie wciąż istnieje, a młodzi nadal noszą piłki na trening?

Pewne zasady są niezmienne (śmiech). Każdy z nas przez to przechodził. Ale spokojnie, młodzi na pewno źle z nami nie mają.  W porównaniu z moimi początkami w seniorskiej piłce, czy kolegów, którzy zaczynali grać kilkanaście lat temu, dzisiejsza młodzież ma jak u Pana Boga za piecem. Generalnie nasi młodsi koledzy, to mega pozytywne postacie i wydaje mi się, że jeśli będą ciężko pracować to mają przed sobą przyszłość. Muszą tylko każdą chwilę jak najlepiej wykorzystać, bo czas leci bardzo szybko.

B.M.: Wspominałeś, że Czarnogóra to piękny kraj i wspaniałe miejsce do życia. A jak Ci się żyje i mieszka w Bełchatowie? Zdążyłeś się rozejrzeć po okolicy? Czy jakieś miejsce szczególnie zwróciło Twoją uwagę?

Zanim przyjechaliśmy z żoną do Bełchatowa, wielu sąsiadów czy znajomych przedstawiało wizję, że Bełchatów to typowe miasto górnicze, trochę jak na Śląsku. Generalnie, nic szczególnego. A tymczasem, przyjeżdżamy, a tu zupełna odwrotność! Ja mieszkam akurat na os. Przytorze; w okolicy mam sześć lub siedem placów zabaw, wszystkie zadbane, co dla rodziców z małą córeczką to jednak istotne. Mega pozytywne zaskoczenie! Właściwie wszędzie jest blisko, nie trzeba jechać przez pół miasta by z dzieckiem wyjść do parku. Generalnie, niewielkie, zgrabne miasteczko, idealne do rodzinnego życia. Jeszcze w czerwcu, będąc na studiach, zanim trafiłem do GKS-u, rozmawiałem z Olkiem Ptakiem (wieloletnim bramkarzem „Brunatnych”), który mnie zapewniał, że dla rodzinnego życia Bełchatów jest kapitalnym miastem. Dlatego jego opinia wydawała mi się najbardziej wiarygodna.

D.A.: Rzeczywiście, Aleksander Ptak grał w GKS prawie przez dekadę i nawet został wybrany do jedenastki 40-lecia klubu.

To był bardzo dobry bramkarz. Spotkaliśmy się w Miedzi Legnica, gdzie obecnie jest trenerem bramkarzy. Fajnie, że został doceniony. Cieszę się, że miałem okazję grać w jednej drużynie z zawodnikiem, który na stałe wpisał się do historii klubu. Zresztą podobnie Patryk Rachwał, z którym obecnie gram w GKS. Łukasz Garguła, od którego naprawdę wiele można było się nauczyć. Mega profesjonalista, były reprezentant Polski, a przy tym skromny człowiek. Było kilku takich zawodników, z którymi grałem w jednej drużynie, a którzy w większym lub mniejszym stopniu tworzyli historię GKS-u Bełchatów. A propos! Był jeszcze Tomek Jarzębowski, Zbyszek Zakrzewski, Bartosz Ślusarski – oni wszyscy grali kiedyś w GKS. Miałem się więc od kogo uczyć.

D.A.: Czy faktycznie wierzycie w dogonienie Jastrzębia, ŁKS-u czy Warty i załapanie się przynajmniej do baraży? Bo jakby nie patrzeć, tych meczów wiosną będzie już mniej.

Meczów rzeczywiście będzie o dwa mniej, ale wszystkie drużyny z czołówki mamy u siebie i w tym upatrujemy naszej szansy. Niech cała czołówka wie, że w Bełchatowie o punkty nikomu nie będzie łatwo. I choć dziś nie skupiamy się na tabeli, bo przed nami dwa miesiące ciężkiej pracy, do każdego meczu podejdziemy niesamowicie skoncentrowani. A im bliżej będzie inauguracji, tym bardziej będziemy zmotywowani. Ważny będzie początek i to jak wystartujemy. Fajnie, że zaczynamy ligę meczem u siebie.

D.A.: A jakie są twoje indywidualne oczekiwania przed rundą rewanżową?

Na pewno gra na jednej konkretnej pozycji, z której później mógłbym być rzetelnie oceniony. Na pewno życzyłbym sobie odrobinę więcej szczęścia, którego jesienią brakowało. Zdobyłem zaledwie jedną bramkę, a przecież miałem okazję chociażby w meczu z Wartą Poznań, gdzie po indywidualnej akcji zabrakło naprawdę niewiele bym strzelił gola, który dałby nam wówczas trzy punkty. Podobnie było w meczu z Legionovią. Liczę też, że będę miał więcej asyst, jeżeli dostanę szansę gry w środku pola. Wtedy będę miał większą możliwość by obsłużyć kolegów takimi podaniami, które otworzą nam drogę do bramki przeciwnika. Moim celem jest też na pewno mniej żółtych kartek (śmiech) i większa stabilizacja formy.

D.A.: W tym roku stuknie ci trzydziestka. Można powiedzieć, że większa część drogi już za tobą?

30 lat, piękny okres! Ja dopiero teraz tak naprawdę poznaje swoje ciało (śmiech). A tak całkiem poważnie, gdybym w momencie kiedy zaczynałem swoją przygodę z piłką, miał taką wiedzę, jak mam dzisiaj, to moje życie piłkarskie mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Nie mówię, że lepiej, ale na pewno inaczej. Cieszę się jednak z każdego dnia gry w piłkę i dopóki zdrowie pozwoli, to zamierzam grać jak najdłużej. Przykład Patryka Rachwała czy Adriana Klepczyńskiego pokazuje, że przy odpowiednim prowadzeniu, można grać nawet po 35. roku życia.